Rodzicom zawdzięczamy wiele. W zasadzie można by powiedzieć, że wszystko, bowiem powołali nas do życia.
Zawdzięczamy im również to, że pozwolili, byśmy uwierzyli, że ktoś inny może mówić nam jacy mamy być. Najpierw to oni sami są dla nas autorytetem. W zasadzie absolutem. To oni mówią nam co mamy robić, kiedy mamy mówić dzień dobry, komu otwierać drzwi, do kogo ładnie się uśmiechać. Przynajmniej mówili w czasach mojej młodości, bo teraz to już nie wiem, czy mają na to czas. Kształtowali nas byśmy, jak to się kiedyś mówiło „wyszli na ludzi”. Wkrótce do rodziców dołącza babcia, dziadek, ciocia, sąsiadka.
Mija trochę czasu i grono autorytetów zasila pani z przedszkola. Tu zaczyna się zabawa, bo pojawiają się inni gracze. Pierwsze porównania. Rozmiękczone poczucie indywidualności jak gąbka chłonie to, co inni. Zamknę temat krótkim „tata, a Marcin powiedział”.
Po paru latach przestaje być śmiesznie. Wpadamy w maszynę edukacji. Tu spotykamy się z prawdziwymi autorytetami, Tu żartów nie ma. Oni naprawdę wiedzą. W przeświadczeniu uczniów wiedza nauczycieli nie ma końca. Ci, którzy w to wątpią skazują się na banicję. Stanowią dla nauczycieli doskonały przykład tego, czym jest margines.
Czas leci, a my utwierdzamy się w przekonaniu, że inni mogą mówić nam, kim mamy być i co mamy robić. Że bezkarnie mogą mieć oczekiwania, które są realizowane naszym czasem. To my za to płacimy.
To jednak jest błędne koło. Tak kształtowany umysł z czasem nie zdaje sobie sprawy w czym tkwi sedno tego, co go uwiera. Nie jest w stanie zobaczyć rozwiązania od środka. Siedzi w worku i nie ma prawa wiedzieć jak jest na zewnątrz. Ring not pass.
Wyrażanie swojej indywidualności wymaga odwagi, czerpać ją można z wiedzy o sobie, która zostanie sprawdzona w działaniu. Doświadczenie buduje pewność. To nowy sposób uczenia się życia na własną rękę, w oparciu o siebie, jako źródło autorytetu. Tu nie ma drogi na skróty. Jednak podróż od samego początku jest ekscytująca. To Human Design może obiecać.
Pamiętam, jak kiedyś powiedziała mi pewna Pani Pegagog, że „do siódmego roku życia dzici się tresuje, a potem wychowuje.”
I owego dnia nawet się z tym sam zgodziłem…
Dziękuję Tomku za kolejny artykuł. To prawda. Temperowanie od wczesnego dzieciństwa.
Dziękuję Robercie 🙂
Przyglądam się sobie, m.in. swoim rodzicom, zewnętrznym autorytetom i z jednej strony nauczyłem się wiele przydatnych rzeczy (trudno mi sobie wyobrazić jak bym funkcjonował bez nich).
Mój umysł pewnie nabył i te dobre i te złe nawyki. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby było inaczej. Włożyłem pewien wysiłek, żeby wspierać te, które obserwowałem i bezpośrednio odczuwałem, że są zdrowe i żeby odpuścić, te które mi szkodziły… i to się w jakimś stopniu dzieje dalej.
Jak obserwuję życie, trudno mi uwierzyć w całkowite podporządkowanie umysłu intuicjom ciała. W dużym stopniu ufam ciału, to dla mnie naturalne. Umysłowi staram się dawać jakieś pożyteczne zadania, żeby go dobrze zająć. Wymyka się oczywiście i czasem rozpędza, i wzbudza ciało, ale jestem dla niego tolerancyjny i mam swoje różne „sposoby” i robię co mogę na bieżąco, i z czasem, powoli udoskonalam.
Czuję, że w tym „dziedziczonym” procesie edukacji, moje okoliczności życiowe, też te, które przede mną, to w dużej części wynik tego co wyżej napisałem. A ta część, do której dokładają się inni, cóż, oni też mają swój wybór. Pisząc inaczej – pogodziłem się z pewną współzależnością, współodczuwalnością (np. emocjonalną), czy tą od pogody (również tej astrologicznej). Jednocześnie staram się „być” w tym wszystkim sobą, robić to co czuję, że dla mnie dobre czy to, co „kocham” robić, i dalej obserwowuję siebie…
PS: z wykształcenia jestem m.in. pedagogiem.
Witaj, dziękuję za komentarz.
Jeśli spojrzy się na rzeczywistość oczami HD, w życiu nie chodzi o dobre i złe nawyki, bo to związane jest z oceną. Ileż to razy przekonaliśmy się, że to, co złe, z czasem przechodzi na stronę dobra i odwrotnie. Jak w starej chińskiej przypowieści. W życiu chodzi o to, by nawyki były zgodne z naszą konstrukcją. Nie jesteśmy w stanie uniknąć uwarunkowania, więc niech przynajmniej będzie ono świadome, z pełnym naszym przyzwoleniem. Zgodne z naszą konstrukcją.
W tym swoistym tańcu ciała z umysłem nie do końca chodzi o podporządkowanie. Raczej o równowagę. Ta z kolei jest możliwa do osiągnięcia, kiedy umysł przestanie mieć wpływ na decyzje. To wszystko. Czy to oznacza podporządkowanie się? Nie. To oznacza uznanie roli ciała, które „dotyka” materialnej części tego świata. Jest zanurzone w tej rzeczywistości. Nasze umysły mają co innego „do roboty”. Mają patrzeć, widzieć, cieszyć się jazdą. Im bardziej działania wynikają z konstrukcji, tym częściej pojazd, czyli nasze ciało, znajduje się w miejscu, w którym ma być. W miejscu, w którym może zobaczyć to, co jest dla niego do zobaczenia. W miejscu, w którym są właściwi ludzie.
Intuicja z punktu widzenia Human Design to jeden z elementów wspierających nasze poruszanie się po świeci i odpowiada za nasze bezpieczeństwo fizyczne. To jednak nie wszystko, bo pierwsze skrzypce gra tu Strategia i Autorytet.
Dziękuję, że podzieliłeś się ze mną swoimi przemyśleniami.
Tomek